Problem równowagi w ofercie instytucji kulturalnych dla rodzin wraca jak bumerang. Czy chcemy tworzyć place zabaw, pośród których nieśmiało wynurzają się eksponaty lub dzieła sztuki czy świadomie kierować uwagą dzieci i zarządzać środkami, jakie stosujemy dla wzmocnienia doświadczenia poznawczego?
Olga A. Hilger
Wystawa, na której ułożono na podłodze poduszki, żeby dzieci mogły usiąść i patrzeć na zawieszone na przeciw obrazy czy wielki zbiornik wody na środku sali, gdzie dzieci mają eksperymentować ze wskazanymi obiektami to ryzykowne zabiegi. Można sobie zadać pytanie, czy mamy pewność, że poza dobrą zabawą i kreatywnością w wymyślaniu zastosowań dla obiektów, dzieci i opiekunowie wyniosą z wizyty cokolwiek wartościowego. Jednak nie chodzi o to, żeby nie stawiać zbiornika z wodą czy nie używać poduszek pod obrazami itd. Kluczem okaże się magiczny pierwiastek, który nada kontekst. I tego brakuje na wielu ekspozycjach dedykowanych rodzinom z małymi dziećmi. Czasem trafny komentarz może ukierunkować dziecięcą energię. Natura młodego umysłu jest tak zbudowana, że jeśli nie otrzymuje bodźców poznawczych – tworzy je sam. Często w sposób niezgodny z regulaminem placówki. Jednak samo ustawienie obiektu z instrukcją obsługi w stylu “Jak to zrobić, żeby to jeszcze była sztuka” to za mało. Ale to także bardzo dużo, bo brakuje jedynie dopełnienia. Warto budować kontekst i strukturę dla pozyskania sensu, który stworzy sam odbiorca. To ważne także dla rodziców, którzy są uczestnikami wydarzeń kulturalnych. Sala pełna poduszek i obrazów może nic nie wnieść w ich rozwój, a może wnieść bardzo dużo. To, co staramy się mocno akcentować to fakt, że rodzina to nie jedynie potrzeby dzieci, ale także nie typowe potrzeby dorosłego. To pewien kompromis i niepowtarzalny układ potrzeb. Narracja sprawdzi się zawsze i wszędzie:
“To opowieść o tym, że stworzenie tych obrazów zajęło twórcy aż sto lat! Siadajcie i posłuchajcie o tym, co się wydarzyło, kiedy X postanowił namalować… kwiaty! Wydaje się proste? Nie tym razem…”
Ta sama sala, te same rozrzucone poduszki i te same obrazy. Na obecnym etapie rozwoju kultury w instytucjach wiadomo już, że jest wiele sprawdzonych metod i narzędzi, które wystarczy przenieść na grunt kolejnej placówki. Jednak jak zwykle tym, co nadaje życie pustym narzędziom jest relacja. Opowiadanie czy gawędzenie to zapomniana dziś sztuka. Jednak wystarczy zacząć opowiadać bajkę, a dzieci zbiorą się wkoło. Ale czy tylko dzieci? Wydaje się, że telewizja i seriale zastąpiły rolę “opowiadacza”. A jednak ludzka ciekawość zawsze pragnie usłyszeć, co się wydarzy w historii. Trzeba Jenak zachować czujność. Młodych ludzi nie da się oszukać. Nie chcemy uczyć animatorów recytowania opowieści. To musi być naturalne, musi dotykać sacrum, ocierać się o niepowtarzalność. Tak funkcjonowały ustnie przekazywane legendy i opowieści i na umiejętności przekazywania historii bazuje część roli edukatora czy animatora w placówce kultury.
Zastanówmy się, kiedy dzieci zaczynają biegać po salach instytucji:
- Są znudzone
- Są głodne
- Są przebodźcowane
To najczęstsze powody. Warto angażować dzieci, ale do pewnego stopnia. Jest jeszcze spora przestrzeń do zagospodarowania przez “opowiadacza”. Zasypanie dzieci i tym samym ich rodziców serią pytań czy zadań nie przysłuży się nikomu. Na początek warto przywitać każde dziecko już przy wejściu i wyznaczyć mu zadanie:
“Witaj, jak masz na imię? A więc Tomek! Zupełnie, jak jeden z naszych bohaterów! Czy wiesz, gdzie jesteś? To wyjątkowe miejsce, które przygotowaliśmy dla Ciebie. W każdej z sal czeka jeden z X eksponatów, które…”.
Kiedy już złapiemy uwagę dziecka i kierujemy jego zaangażowaniem warto dać “totem” tzn. coś, co będzie skupiało tę uwagę i jednocześnie symbolizowało misję małego gościa. Może to być mapa muzeum – w końcu kto nie gubi się w tak wielkiej przestrzeni? A może tajny list? Nie tylko młodsze dzieci z chęcią wcielą się w rolę. Może przyda się latarka? A może lupa? Może torba pełna elementów potrzebnych w kolejnych salach albo książeczka. Tylko wyobraźnia nas ogranicza.
Kolejną istotną sprawą jest porządek. Nie chcemy, żeby dzieci chaotycznie poruszały się po sali – chyba, że mają jakiś koncept, własny plan, który w skupieniu realizują. Ale jeśli jest to związane z przebodźcowaniem, ogromem sali czy przytłaczającą ilością eksponatów – warto wytyczyć trasy zupełnie jak na górskich szlakach. Którą trasę wybieramy? Może zieloną? Drogowskazy, strzałki na podłodze, mapa czy podświetlone na konkretny kolor eksponaty pozwolą uporządkować zwiedzanie. W uporządkowaniu pomoże również regulamin. Można go przedstawić na różne sposoby, ale najlepsze efekty przyniesie kreatywne podejście. Regulamin w formie komiksu? Regulamin jako rymowany wiersz? Do wizyty w szanowanej instytucji warto się przygotować więc regulamin powinien być dostępny na stronie internetowej np. w formie gotowej do druku. Może być przedstawiony jako lista pytań albo lista pytań z zabawnymi odpowiedziami.
“-Czy w muzeum biegamy?
Poprawna odpowiedź: Tylko, jeśli goni nas głodny Allozaur.
-Czy w muzeum krzyczymy?
Poprawna odpowiedź: Nie, chyba, że potrafimy porozumiewać się jak nietoperze – odbijając dźwięk od obiektów.”
Ten tekst nie ma na celu sugerowania, że eksponaty czy inne zasoby muzealne, koncerty czy obrazy nie bronią się same i trzeba je animować. To tekst o tym, że dzieci podlegają procesowi “ukulturowienia”. Są w pewnym sensie dzikie i to jest piękne, ale aby kultury doświadczyć w pełni musi to być związane z emocjami. W przeciwnym razie być może tylko oglądamy to, co dostępne. Trudno zanurzyć się w kulturze, stać się jej częścią słysząc, że nie wolno dotykać, komentować. Najczęściej animatorzy, twórcy i artyści wyrastają z dzieci, które zafascynowane tym, czego doświadczają pragną dotknąć, zinterpretować, nazwać obiekty. Jednak między placem zabaw a nową perspektywą przyjęcia dziecięcego widza jest ogromna różnica.
Co do zasady nie chodzi o to, aby infantylizować regulamin czy samą instytucję. Odrobina wyczucia pozwoli przekazać ważne i trudne treści w sposób pomagający otworzyć się na aktywny udział, a także uwolnić zasoby. Pragniemy, żeby odwiedzające placówki dzieci nie były jedynie liczbami w statystykach, ale żywymi współtwórcami treści. Trudno to osiągnąć poprzez wychowywanie kolejnego pokolenia spacerujących po cichu pomiędzy eksponatami usługobiorców.
Co więcej staramy się patrzeć na wizytę rodziców z dziećmi w instytucjach kultury jako korzystną dla każdego z odwiedzających. Jeśli rodzic wykorzystuje kontakt z kulturą jedynie jako formułę lekcji dla dziecka, sam nie wyniesie wiele. W końcu – ile razy można oglądać te same eksponaty i słuchać tej samej muzyki? Ma to wtedy jedynie wymiar biernego odbioru. To, co instytucje próbują zrobić od kilku lat to tworzenie zaproszenia. Zaproszenia do dialogu, jakim jest sztuka i kultura. Żeby dorosła osoba odwiedzająca placówkę z dzieckiem, również rozwijała się w tym samym czasie, co dziecko, potrzeba środków, które wprowadzą kontekst zrozumiały dla różnych poziomów dojrzałości. A na pewno taki, który pobudzi wyobraźnię.
Koniec końców równowaga pozostaje słowem kluczowym. Namawiamy instytucje do eksperymentowania bardziej w dziedzinie relacji i kontaktu z odbiorcami niż wykorzystywania jedynie martwych narzędzi.